sobota, 4 września 2010

Naturalnie

Farbowanie wełny barwnikami chemicznymi bardzo przypadło mi do gustu. Na początku było trudno. Nie obyło się bez sfilcowanej czesanki, barwnika rozsypanego po całej kuchni i innych klęsk. Ale wszystko jest do oswojenia. Każda farbowana czesanka to nowe doświadczenia i mniej błędów.

Z zaciekawieniem podglądałam też efekty farbowania wełny barwnikami pochodzenia roślinnego u Eguni , Eli i Ani . Przeczytałam książkę Weroniki Tuszyńskiej "Farbowanie barwnikami naturalnymi" i źródła polecone przez Egunię, poszperałam w internecie, zaopatrzyłam się w niezbędne odczynniki, przygotowałam wełenkę i rozpoczęłam próby.

Wszystkie żródła mówiły o konieczności zabejcowania wełny przed farbowaniem. Zabejcowałam więc część wełny w ałunie, drugą część w ałunie i kamieniu winnym. Zaczęłam od tego, co najłatwiejsze - od żółtego:)

Pierwszy do gara powędrował skrzyp polny, ponieważ był pod ręką.
po lewej: wełna zabejcowana ałunem
po prawej: wełna zabejcowana ałunem i kamieniem winnym

Uzyskałam delikatny, pastelowy żółty z lekkim dodatkiem zieleni. Skrzypu w stosunku do wełny było 4:1.

Drugi był glistnik. Tutaj poszłam na łatwiznę i użyłam suszonych ziółek. Gdybym chciała uzbierać świeżego ziela, musiałabym się wybrać na bardzo długi spacer. Ot, uroki mieszkania w mieście.

po lewej: wełna zabejcowana ałunem
po prawej: wełna zabejcowana ałunem i kamieniem winnym

Glistnik ma charakterystyczny pomarańczowy sok, który pięknie farbuje ręce na żółto. Byłam ciekawa jak zafarbuje wełnę. Otrzymałam ładny, intensywny kolor z lekkim odcieniem oliwkowym. Dla porównania na blogu Riihivilla, Dyeing with Natural Dyes można zobaczyć jak farbuje świeże ziele. Autorka bloga - Leena - pisze, że glistnik od dawna jest używany do farbowania i że najlepiej zbierać go zanim zakwitnie.

Kocankę do farbowania użyła Sonia, autorka bloga Naturally Dyeing . Kwiatostan kocanki kupiłam w sklepie zielarskim.

po lewej: wełna zabejcowana ałunem i kamieniem winnym
po prawej: wełna zabejcowana ałunem

Ten żółty podoba mi się najbardziej. Jest ciepły, słoneczny.

Zgodnie z tym, co pisze Weronika Tuszyńskaw swojej książce, kolory na wełnie bejcowanej ałunem są ciemniejsze i intensywniejsze od kolorów na wełnie bejcowanej ałunem i kamieniem winnym. Innych odczynników podanych w książce nie stosowałam.


Przygoda z barwnikami naturalnymi zapowiada się ciekawie:)

Lubię...

Zostałam zaproszona przez Laurę do udziału w zabawie w "Lubię".
Mam wymienić dziesięć rzeczy, które lubię. No to lecę:

1. lubię konie - dla mnie to są magiczne zwierzęta,
2. lubię rośliny - te siedzące w doniczkach i te rosnące wokół
3. lubię książki - czytać, oglądać, mieć
4. lubię poznawać nowe rzeczy, uczyć się
5. lubię podróże - te krótkie i te długie
6. lubię śpiew ptaków
7. lubię szum wodospadu
8. lubię herbaty
9. lubię zapach i smak pomidorów, którymi uszczęśliwia nas sąsiadka
10. lubię ciszę
 i mogłabym jeszcze dalej wymieniać, ale miało być dziesięć:)

Zapraszam do zabawy wszystkie te osoby, które przeczytają tego posta i poczują nieodpartą chęć opowiedzenia innymi o tym, co lubią:)))

piątek, 27 sierpnia 2010

Urodzinowy prezent

Niedawno mieliśmy w rodzinie bardzo miłą uroczystość. Ciocia mojego męża obchodziła osiemdziesiąte urodziny. Ponieważ rodzina jest uzdolniona manualnie w różnych dziedzinach ustalono, że prezenty mają być wykonane własnoręcznie.

Chwila zastanowienia i ja też miałam pomysł na prezent - szal.

Kończyłam właśnie merynosa, którego zaczęłam prząść pod koniec Tour de Fleece. Znalazłam prosty wzór i wydziergałam prezent.


wzór - Drops 111-39
włóczka - ręcznie przędziona, podwójna, 100% merynos
wymiary - 150cm x 50cm
druty - 4,5 mm

Uroczysty jubileusz był bardzo miłą okazją do spotkania w gronie rodzinnym i do wspólnego śpiewania przy stole. Ciocia Marysia jest bardzo energiczną, miłą i wesołą osobą. Jest bardzo zaangażowana w życie rodziny i stara się jak może pomagać swoim wnukom i prawnukom. Prawdziwa babcia:)

Wszystkiego najlepszego Ciociu!

czwartek, 19 sierpnia 2010

Zieloni milusińscy

Kołowrotek wesoło terkocze, na drutach przybywa oczek... ale nie o tym miała być mowa.
Tym razem trochę o moich zielonych podopiecznych, którzy panoszą się na parapetach i nie tylko. A dokładnie, o tych kwitnących.

Niezawodnymi kwiatkami, które kwitną u mnie każdego roku są fiołki afrykańskie. Obficie kwitną i są piękną ozdobą.


Na świecie jest wielu hodowców, którym udaje się uzyskiwać odmiany o przeróżnych kolorach kwiatków, o liściach biało-zielonych albo marmurkowych. W zeszłym roku jeden z odmianowych fiołków urzekł mnie swoją nieprzeciętną urodą. Nazywa się Lilian Sparkler. W tym roku doczekałam się pierwszego kwiatka.


Jest jeszcze niekształtny i malutki, ale roślina bardzo sie stara i szybko rośnie.
Fiołki są bezproblemowymi kwiatkami. Podlewam je tylko letnią wodą i staram się nie przelać, bo nie lubią nadmiaru wody. W lecie dokarmiam. Przykurzone liście przemywam co jakiś czas pod strumieniem bieżącej letniej wody. Łatwo rozmnaża się je z sadzonek liściowych, więc fiołkowa gromadka może się szybko powiększać, jeśli znajomi też lubią te kwiatki:)

Moją ulubioną roślinką tego lata jest hoya lacunosa. Jest niepozorna, ma małe listki, małe kwiatuszki, ale za to jak cudnie pachnie! Bardzo chętnie kwitnie. To nie to, co humorzasta hoya carnosa, która pięknie wygląda, ale nie rozpieszcza mnie kwiatkami.

Po lewej hoya carnosa, po prawej lacunosa

Lacunosa zaczęła kwitnąć w maju; stała wtedy na parapecie w sypialni. Gdy rozwinęła trzy baldaszki kwiatków musiałam ją wynieść do salonu, bo nie dało się spać. Zapach jest bardzo intensywny, przypomina zapach goździków. W odpowiedzi na przenosiny hoya zrzuciła wszystkie kwiatki, nawet te nierozwinięte. Ale chyba spodobało jej się nowe miejsce, bo znowu zakwitła. Momentami jej zapach roznosił się po całym domu.


Lacunosa też jest łatwym kwiatkiem. Lubi wilgotne powietrze, więc od czasu do czasu ją spryskuję letnią wodą, chronię przed bezpośrednim słońcem. Podlewam nie martwiąc się, że ją przeleję, jak inne hoye, które są wrażliwe na nadmiar wody. Lubi duże doniczki, może być prowadzona jak roślina zwisająca, albo pnąca. Moja dostanie drabinkę jak tylko przestanie kwitnąć.

O innych milusińskich nastepnym razem:)

niedziela, 25 lipca 2010

Tour de Fleece 2010 - podsumowanie

Kilkudniowy brak dostępu do neta, potem potrzeba przemalowania pokoju i konieczność zaprowadzenia ładu w garażu wpłynęły na przerwę w sprawozdaniach z mojego udziału w Tour de Fleece. Dzisiaj ostatni dzień zabawy, więc uzupełniam braki:)

Malowanie w upale, który nam towarzyszy, zdecydowanie nie należy do przyjemności, ale kiedyś trzeba to było zrobić. Czesanka klei się do palców nawet o godzinie 23, ale żadna siła nie powstrzymałaby mnie od spędzenia choćby godziny dziennie przy kołowrotku.

Skończyłam więc prząść ręcznie farbowane fioleto-purpury

660m/126gr, 28 WPI




Potem siegnęłam po gotowe czesanki - niebieską z merynosa i ponownie po merynosa z jedwabiem. Ukręciłam 570 metrów niebieskiej włóczki ze 100 gr czesanki i 578 metrów różowej również ze 100 gr czesanki.


Teraz przędę naturalnego merynosa. Ma z niego powstać zwiewny szal. Nitka, jak na moje obecne możliwości jest cienka, więc będę ją prząść jeszcze dłuuugo.


W trakcie mojego pierwszego Tour de Fleece udało mi się ukręcić:
- 810 m/120 gr pojedynczej włóczki Misty,
- 561 m/109 gr pojedynczego naturalnego Corriedale,
- 660 m/126 gr pojedynczego purpurowo-fioletowego merynosa,
- 570 m/100 gr pojedynczego niebieskiego merynosa,
- 578 m/100 gr pojedynczego różowego merynosa z jedwabiem,
- jeszcze nie wiem ile naturalnego merynosa,
co daje 3 kilometry i 179 metrów i prawie pół kilo czesanki. Całkiem nieźle jak na początkującą prządkę;)
Udało mi się codziennie przynajmniej godzinę prząść. Zdecydowanie wyłożyłam się przy sprawozdaniach z postepów. Ale za to mam wymalowany pokój i garaż przesał straszyć:)))

Bardzo dziękuję wszystkim prządkom za miłe towarzystwo i wzajemne zagrzewanie do kręcenia włóczki:) Może za rok będzie nas więcej...


Jutro wracam do lawiny robót, którą uruchomiłam przy okazji malowania, a kolejny wpis będzie już o czymś zupełnie innym.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Tour de Fleece 2010 - dni 6-10

Dzisiaj dzień dziesiąty TdF, odpoczywają kolarze, odpoczywają i prządki.
Nadganiam więc zaległości sprawozdawcze.
W szóstym i siódmym dniu  kręciłam singla z wełny owcy rasy Corriedale. Podzielę go na mniejsze moteczki i rozpocznę próby z barwnikami naturalnymi.

560m/109gr


W sobotę na szpulce pojawiły się znowu różne odcienie fioletu, czerwień i purpura, efekt kolejnego eksperymentu z łączeniem barwników. Zostało mi jeszcze trochę czesanki, pewnie jutro skończę.

czwartek, 8 lipca 2010

Tour de Fleece 2010 - dzień czwarty i piąty

W środę - piąty dzień TdF - skończyłam prząść pierwszą czesankę. Ze 120g uprzędłam 810 metrów. Nitka jest bardzo cienka, pojedyncza i taka zostanie, a ja jestem nią trochę zmęczona.


Czesanka, z której powstała włóczka wydawała mi się nijaka. Trochę fioletów, żółtego, beżu, różowego, bordowego. W sumie nie wiadomo co to miało być. Nie wiedziałam co z nią zrobić.


Wsadziłam całość do farby w kolorze fiolet-lila.
Po wysuszeniu pojawiły się różne odcienie fioletu, trochę granatu i bordo.
Zaczęłam prząść z postanowieniem, że ją znowu przefarbuję. W trakcie decyzję zmieniałam kilka razy. Raz byłam zachwycona odcieniami lawendy, wrzosu i innymi fioletopodobnymi kolorami, potem trafiałam na żółte szarości i byłam zdecydowana przefarbować. I tak kilka razy. W pewnym momencie wymyśliła mi się nazwa dla mojego stwora - Misty. Dobrze, skoro jest już nazwa, zostanie taka jaka jest.


Dzisiaj przyjrzałam się jej w świetle dziennym i sama siebie spytałam, czego ja od niej chciałam? Gdybym nie wiem jak się starała, nie udałoby mi się uzyskać takich kolorów. A tu proszę - takie nic, a w sumie jest sensowna włóczka.

I już nawet wiem co z niej zrobię jak sobie odpocznie:) Włóczka znaczy się. Ja przędę dalej, bo w ogonie się wlekę:)