Niedawno znalazłam czesankę Bluefaced Leicester, którą farbowałam trzy albo cztery lata temu. Z efektu farbowania wtedy nie byłam zadowolona, włożyłam ją do pudła i zapomniałam o niej. Czesanka była troszkę podfilcowana, szczególnie ta, w której jest więcej koloru niebieskiego (na zdjęciu u góry), ale uratować się ją dało.
Zanim zaczęłam prząść zdecydowałam się dodać wełnie koloru, bo to, co widziałam nie podobało mi się. Kawałek z przewagą koloru niebieskiego włożyłam gara z błękitnym barwnikiem i po tym liftingu wyglądała tak
Drugi kawałek czesanki z przewagą koloru żółtego i różowego namoczyłam, rozłożyłam na folii, polałam barwnikiem amarantowym, pomarańczowym i fiolet-lila (barwniki Kakadu) bez jakiegoś szczególnego planu, utrwaliłam na parze i otrzymałam piękną mieszankę różnych brązów, zgaszonych różów i fioletów z odrobiną starego złota.
Zaczęłam prząść błękitną czesankę cieniutko, po drodze rozluźniając zbite włókna.
A jak już wymęczyłam czesankę i siebie, postanowiła pomęczyć się jeszcze bardziej i spleść ją metodą navajo. Wiem, że wełna BFL nie za bardzo nadaje się na navajo, bo jest włochata i się haczy, ale jak się kto uprze... no to ma taką wymęczoną przędzę - ok. 380 metrów w 100 gr.
Zaczęłam też prząść drugi kawałek. Na razie wygląda tak
Splotę ja również metodą navajo. Nie potrafię się przekonać do tej metody splatania. Nie stosowałam jej często, wolałam splatać z sobą trzy single. Jej wielką zaletą jest uzyskanie ładnych przejść kolorystycznych w wielokolorowej przędzy. I to by było na tyle. Jest dla mnie niewygodna, nie potrafię tak kontrolować przędzy jak przy splataniu trzech nitek w wyniku czego mam odcinek mocno skręcony, a trochę dalej niedokręcony. Pozostaje mi trenować, trenować i jeszcze raz trenować:) Może przy n-tym motku coś zaskoczy.
Pozdrawiam wszystkich zaglądających i życzę Wam miłego weekendu:)